Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy zaczęłam marzyć o podróżach. Moja rodzina nie była podróżnicza, grono moich znajomych w sumie również nie.
Ale na studiach już czułam, że chcę odkrywać świat. Kiedyś. Wtedy wiedziałam, że finansowo i logistycznie jest to niemalże niemożliwe.
Cieszył mnie wówczas krótki wypad nad morze lub zwiedzanie większych miast podczas konferencji blogerskich.
Skrupulatnie odkładałam stypendium naukowe, odmawiałam sobie drobnych przyjemności i szukałam oszczędności, gdzie tylko się dało. Odkładałam po to, aby w końcu kiedyś ruszyć w świat.
Ale zawsze było coś ważniejszego - moi bliscy, ich potrzeby, moje obowiązki, wyzwania dnia codziennego, a nawet wybuchła pandemia. Zawsze coś, co krzyżowało moje plany lub inne priorytety.
Czy żałuję? Nie. Wiem, że byłam wtedy w tych miejscach i przy tych ludziach, przy których powinnam. Nie żałuję tych "straconych" lat spędzonych na podróżowaniu palcem po mapie.
Po prostu wciąż oszczędzałam, grosz do grosza, odmawiając sobie czasami nawet czekolady za 3 zeta. Wierząc, że nadejdzie ten czas.
Końcówka roku 2021 roku była dość przełomowa, niespodziewanie z dnia na dzień zaczęłam mieszkać zupełnie sama. Po kilku tygodniach czułam, że to jest ten moment.
"A wtedy przyszedł maj..."
Był jeden z majowych dni, a ja już wiedziałam, że w te wakacje ruszę gdzieś w świat. Siedziałam z kumplem w Krakowie z lampką wina w dłoni, snułam moje marzenia. I wtedy padło zdanie "jedź ze mną jesienią do Azji na 3 tygodnie". Spojrzałam, jak na cielę malowane. Mój mózg przefiltrował tę informację i rzuciłam "Nie".
Ja, niemalże obcy facet, moje pierwsze zagraniczne wakacje i 3 tygodnie na innym kontynencie? Argumenty na "nie" mnożyły się w mojej głowie.
Moje wcześniejsze pomysły na podróże nie przekraczały granic Europy.
Ale to "nie" topniało jak lód na słońcu, z każdą chwilą, z którą stawaliśmy się sobie bliżsi. Wkrótce plany się wyklarowały. Listopad - tydzień w Jordanii, a jeśli będzie fajnie to po nowym roku trzy tygodnie w Azji.
Olałam moje wakacyjne wojaże, aby ograniczyć wydatki i z niecierpliwością czekałam na pierwszy wyjazd. Jarałam się jak pochodnia - pierwsze zagraniczne wakacje po tylu latach czekania. Taka przygoda.
Czas się zbliżał, a gdy tylko zagadywałam o termin, żeby ogarnąć urlop, odpowiedzią było: muszę ogarnąć swoje sprawy i pojedziemy.
Moja podróż skończyła się na czytaniu przewodnika. Nie pojechaliśmy do Jordanii. Ale miała być Azja. I znów identyczna sytuacja. Moje pytania na kiedy mam wziąć urlop, w końcu doczekały się odpowiedzi: nie chce z Tobą jechać, jadę sam.
Milion dram po drodze, aż w końcu miesiąc później wylądowaliśmy na tajskiej ziemi. Udało się! 💛 Chociaż nawet Pendolino próbowało zbojkotować ten wyjazd 😅 Ale na historię z tej podróży jeszcze przyjdzie czas, gdy w końcu ogarnę moje notatki z tego tripa.
To był specyficzny czas. Było wiele gorzkich chwil, które przeplatały się z słodkimi momentami. Mentalnie czułam jakby po 28 latach więzienia w końcu wyszła na wolność, otworzyła drzwi i zobaczyła świat.
Przeżyłam tam najpiękniejszy zachód słońca w życiu, popijając herbatę - wiecie jak trudno o ciepłą herbatę w Taj? 😅
Wróciliśmy do PL. A ja pierwsze, co zrobiłam, to zaczęłam tworzyć moją listę rzeczy, które chce zrobić przed 30-stką. 1,5 roku - 30 mierzalnych na swój sposób celów.
Numer 1: Azja 2.0
Wróciłam zakochana w Tajlandii. Pochłonięta czytaniem o nieodkrytym jeszcze Laosie. A pijąc kawę po wietnamsku w lokalnej kawiarni, pomyślałam, że fajnie byłoby skosztować jej w Wietnamie. Nawet kilka tygodni temu do moich rąk trafiła gazeta podróżnicza, a tam piękne krajobrazy z północnej Tajlandii, Kambożdża, Malezja.
Miliony pomysłów na niebanalną podróż. Konkretne miejsce niewybrane, ale kierunek wiadomy. Azja.
Nie minął nawet miesiąc od powrotu, a już przy piwie jagodowym śmialiśmy się, że pewnie w listopadzie będziemy na lotnisku w Hanoi.
Przekalkulowałam swój budżet, wprowadziłam poprawki do sposobu oszczędzania.
Hodowałam urlop, pracując całe lato, rezygnując nawet z wolnego weekendu urodzinowego (no, kto mnie zna, ten wie, że urodziny to mój priorytet 😅).
Siedziałam godzinami nad angielskim.
Zgłębiałam wiedzę z krajów sąsiadujących z Tajlandią.
Śledziłam każdego dnia loty, ich różne kombinacje, skuteczność. Skąd, kiedy, gdzie, za ile.
Ogarniałam kolejne szczepienia. Drobne zakupy.
Azja 2.0 - priorytet roku 2023. Projekt, który pochłonął mnie najbardziej w ubiegłym roku.
Czas płynął, a ja nie mogłam doczekać się jesieni.
Przyszła. Wraz z rozczarowaniem. Wciąż słyszałam "mam zapieprz w pracy" i wiedziałam, że tak naprawdę ten komunikat z jego strony oznacza: o urlopie mogę pomarzyć.
Ale czułam spokój. Wiedziałam, że nawet jeśli nie końcówka roku, to jego początek też będzie idealny.
Był listopadowy dzień, gdy przeczytałam: wyjeżdżam za tydzień, jadę sam.
Poczułam, jak moje marzenie pęka na kawałki, jak szklanka. Jakoś wzięłam się w garść i w akcie desperacji wrzuciłam na fejsa wpis, że szukam towarzysza/towarzyszki podróży na styczeń/luty.
On nie pojechał. Ja nie znalazłam towarzystwa na wyjazd. Spontanicznie wylądowaliśmy na 3 dni na Malcie.
Nowy rok tchnął nadzieję. Znów się pojawił i zapytał, co robię w marcu, bo szuka towarzyszki do Azji.
No właśnie. Nie styczeń, nie luty. W ciągu paru godzin stanęłam na głowie, żeby ogarnąć urlop na marzec. Sukces. Przez kilka, kilkanaście dni żyłam podróżniczą euforią. Do czasu aż usłyszałam: jadę sam i w lutym.
Déjà vu.
Znów weszłam na fejsbuczka i zaczęłam szukać towarzystwa na nowy termin. Bezskutecznie.
Tak, wiem, normalnie moda na sukces 🤦
Siedziałam w domowym zaciszu i topiłam się w swojej bezradności - czułam, że zrobiłam wszystko, co mogłam, aby przygotować się na wyjazd i aby znaleźć sobie towarzystwo. Dzień po dniu czułam, jak energia ze mnie ulatuje, jak bardzo zderzyłam się z rzeczywistością.
Znów rozmawiamy, dowiaduje się, że ma lot za 9 dni. I wtedy pada pytanie: lecisz ze mną?
Szczerze mówiąc nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać, czy po prostu jestem w ukrytej kamerze.
To, co poczułam jednak zaskoczyło nawet mnie. Spodziewałam się raczej po sobie jakiejś irytacji, tymczasem uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem gotowa na tę podróż. I bez względu na to, jak skomplikowana ścieżka do niej prowadziła.
Napisałam nieśmiałe "chciałabym", w międzyczasie przewróciłam do góry nogami swoje życie kombinując z urlopem, jak koń pod górkę. Ogarnęłam. Zmieniłam "chciałabym" na "chce i mogę". Czułam, że termin jest tak bliski, że już nic złego nie może się wydarzyć.
24h: 13h poza domem z powodu pracy, krótki sen, pierwsze pakowanie plecaka, lista rzeczy do kupienia, prawie zabukowałam bilet. Byłam tak bliska swojego marzenia, jakbym dotykała już coś opuszkami palców.
I wtedy pojawia się wiadomość: jednak chce jechać sam.
Tyle razy już to przeżyłam, że przecież nie powinno mnie to dziwić. Powinnam się już do tego przyzwyczaić.
Zaniemówiłam. Poczułam dogłębną pustkę. Zalałam się łzami i tak płakałam przez kilka godzin w pracy. Do tego stopnia, że obcy ludzie podchodzili i pytali, czy chce się przytulić.
Tamtego dnia moje skrzydła się połamały, ja rozpadłam się na milion drobnych kawałków.
Uświadomiłam sobie, jak długo potrafiłam znosić taki chaos w imię swojego marzenia, że równie dobrze jestem w stanie zaryzykować swoim życiem i pojechać solo.
Co to za życie - czekanie aż ktoś nagle się pojawi z podobnymi planami? Mam czekać sto lat na księcia na białym koniu, jak ta uwięziona w wieży śpiąca królewna?
No kurde... nie.
Zbyt wiele serca i czasu włożyłam w prawie rok przygotowań. Myśl o tym wyjeździe dodawała mi otuchy w słabsze dni. To miał być wyjątkowy rok.
Marzę o azjatyckim Pad Thai'u z krewetkami. Ciężarze plecaka na plecach. Zachwycie nad naturą. Gdzieś kiedyś przeczytałam: raz pojedziesz do Azji, to przepadniesz i będziesz chcieć wracać.
To prawda. A przynajmniej w moim przypadku.
Więc postanowiłam, że zrobię to sama. Przygotuje się najlepiej, jak potrafię. Skleję moje skrzydła, poskładam te miliony drobnych kawałków w całość zwaną JA. Wiecie, szara taśma, trytytki. I w ciągu tych kilku tygodni zbiorę się i pojadę.
Jestem introwertykiem.
Jestem wysoko wrażliwa.
Gdy mam coś załatwić, to układam sobie w głowie i powtarzam x razy to, co mam powiedzieć.
Nie jeżdżę samochodem, skuterem.
Prawie nie umiem angielskiego.
Wiem, że Azja nie jest bezpieczna dla kobiet. Wiem, że mogę nie wrócić.
I boję się, cholernie się boję.
Ale postanowiłam, że zrobię wszystko, aby tej wiosny spełnić to marzenie.
Na Malcie zostawiłam swoją blogową naklejkę. Cytat, który towarzyszy mi od połowy życia.
Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń.
~Eleanor Roosevelt
Droga potrafi być naprawdę wyboista, ale może właśnie w tym tkwi całe sedno? Aby się nie poddawać i wierzyć w to, co wartościowe. Czy uda mi się spełnić marzenie? Nie wiem, ale spróbuję. Każda historia czegoś uczy. I każdy z nas z czymś się zmaga. Moja droga do marzeń nie jest jakaś wyjątkowa, każdy toczy swoją bitwę. Nie na wszystko mamy wpływ.
W gruncie rzeczy... życie jest na swój sposób proste i pomimo wszystko trzeba być dobrej myśli, z nadzieją patrzeć w przyszłość 💛