Gdy próbujesz nadążyć za życiem...
Nie pisałam długo, bardzo długo. Nie spodziewałam się, że ta przerwa przeciągnie się tak bardzo. Gdy ostatnim razem tutaj byłam, moje życie było absolutnie inne. Zmieniło się bardzo wiele. Właściwie wszystko, co mogło się zmienić, takowej zmianie uległo.
Trudno pisać o swoich doświadczeniach i uczuciach. Trudno, bo słowa je pomniejszają. Trudno sprawić, aby obcy ludzie zrozumieli, co tak naprawdę Ci się przydarzyło i jak bardzo wpłynęło to na Twoje życie.
Ostatnie miesiące nie były dla mnie lekkie. Starałam się nie emanować swoim smutkiem na zewnątrz, choć przez ten czas przelałam bardzo wiele łez z różnych powodów. Ale pomimo wszystko próbowałam dostrzegać światełko w tunelu i iść do przodu.
Uwielbiam pozytywnych i uśmiechniętych ludzi. Uwielbiam przychylnym okiem patrzeć na życie. Uwielbiam zakładać różowe okulary i w każdej sytuacji doszukiwać się jakiś plusów.
Ale nie zawsze się da. Czasami serio nie da się. Nie da się iść do przodu, nie da się nawet pełzać. Los zarzuca kotwicę i trzeba jakoś pogodzić się z tym, jak jest. Może nawet nauczyć się z tym żyć.
Są takie momenty, w których wydaje się, że już gorzej być nie może, a jednak... życie stawia kolejne wyzwania.
Siedzisz na ziemi i masz ochotę walić głową w mur z bezsilności. Życie samo podejmuje decyzje, na które nie masz wpływu. Starasz się jakoś nadążyć za tymi zmianami, ale trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Mentalnie stajesz na głowie, troisz się i dwoisz, ale tak naprawdę nie jesteś w stanie nic zmienić, kompletnie nic. Nie masz nawet siły wstać z ziemi.
Ale musisz. I to nie tylko wstać, ale i ukryć to cierpienie, ból i żal.
Brak już nawet siły na uśmiech, który problemów może i nigdy nie rozwiązuje, ale z nim jakoś tak łatwiej.
W życiu są priorytety. Gdy niełaskawy los bierze je w swoje sidła, to wszystko inne schodzi na dalszy plan. Zawalasz wszystko po kolei, poświęcając swoją energię temu, co najważniejsze, choć i tak nie do uratowania.
Życie sprawia, że z każdym dniem jesteśmy piękniejsi i mądrzejsi o nowe doświadczenia.
Fajnie jest mieć takie ramię, na którym można oprzeć zmęczoną głowę.
Bądźmy dla siebie wsparciem. Życie jest wystarczająco skomplikowane, żebyśmy jeszcze sami sobie wzajemnie dokładali.
Najważniejsze, to dać sobie czas na to, żeby w takiej sytuacji nie oczekiwać od siebie zbyt wiele, dać sobie czas na zaakceptowanie zmian, które zaszły. Jeśli na siłę próbujemy iść do przodu, pokazujemy swoją waleczność, to nie przeżywamy należycie tego co się dzieje i osłabiamy się. Wróciłaś zapewne mocniejsza, życzę ci wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńDroga Kuzynko! Zapewne nie muszę Ci cytować Johna Miltona, który pisał, że to co nas nie zabije, uczyni nas silniejszymi. I choć w wielu chwilach bywa naprawdę ciężko, dzięki bliskim i własnej wewnętrznej sile, jesteśmy w stanie pokonać przeciwności.
OdpowiedzUsuńGorąco wierzę, że skoro po tak długim okresie jednak byłaś w stanie wykrzesac z siebie tyle energii by napisać ten nowy tekst na bloga, najgorsze jest już za Tobą. Oby teraz było już łatwiej i lepiej. Twoi czytelnicy (i oczywiście nie tylko oni) na pewno trzymają za to kciuki.
Ciekawe, czy zechcesz się kiedyś z nimi podzielić swoimi problemami w bardziej otwarty sposób, mówiąc wprost co Cię trapi?... Czy też będziesz wolała, by zostało to niedopowiedzeniem?...
Pozdrawiam serdecznie, trzymaj się!
Tomek.
Jest takie hinduskie powiedzenie - "Cóż z tego, że słoń silny, jeśli sam przynosi łańcuch, którym go wiążą"
OdpowiedzUsuń