Azja 1.0


Azja 1.0 - to miał być mój pierwszy wymarzony wyjazd zagranicę w życiu. Wyczekany od ponad 10 lat dorosłego życia. Wyczekany, bo naprawdę marzyłam o tym, aby podróżować i zwiedzać różne zakątki świata, a wciąż coś stawało na przeszkodzie. Aż w końcu poznałam człowieka, z którym połączyło mnie uczucie i pasja do podróżowania - a przynajmniej wtedy tak sobie myślałam.

Na konferencjach blogerskich zawsze z zafascynowaniem patrzyłam na te pary, które wspólnie podróżują i to relacjonują. Miłość i podróże w jednym, dla mnie brzmiało to idealnie.

Kiedyś bardzo nieśmiało marzyłam o tym, aby organizować ludziom wyjazdy, inspirować do podróżowania, stworzyć takie swoje mini biuro podróży, szczególnie dla introwertyków i osób wysoko wrażliwych. Uwielbiam planować i uczyć, a pokazywanie świata innym to też taka forma uczenia. On chciał projektować plecaki. Myślałam, że możemy życiowo i podróżniczo dokonać rzeczy niesamowitych. [Myślałam - słowo klucz 😅]
Płynęłam w myślach. Moja dusza podróżnika zawsze była pełna kreatywnych pomysłów, myślałam, że znalazłam swój idealnie dopasowany puzzel.

Organizacja wyjazdu była bardzo trudna, bo mój partner wciąż zmieniał zdanie, co do terminów i mojej obecności w tym wyjeździe. Ale głęboko w sercu wierzyłam, że to ostatnie trudności przed tym, co najlepsze. Myślałam, że ten wyjazd będzie furtką do lepszego życia. Pierwszym krokiem, który rozpocznie fascynujący rozdział w życiu.
Szybko przekonałam się, że błędem było pojechanie z kimś, kto non stop zmieniał zdanie - “jedź ze mną”, “nie chce z Tobą jechać”, “jedź ze mną”, “chce jechać bez Ciebie”.

Sielskie marzenie w koszmar…

W samolocie na starcie zostałam poinformowana, że jednak nie jesteśmy razem, że będziemy po prostu znajomymi, którzy razem podróżują. Na szczęście lot był na tyle długi, że miałam czas, aby to przetrawić.

Nie jest tajemnicą, że mówienie po angielsku jest dla mnie trudne. Po prostu jestem w tym do dupy 😅Przed wyjazdem wielokrotnie o tym wspominałam, chciałam się na spokojnie przełamać przy konwersacjach z innymi podróżnikami w czasie wyprawy. Tymczasem na lotnisku usłyszałam: nie jesteśmy już w Polsce, przy ludziach mów do mnie tylko po angielsku. Zbladłam.
Jakby ktoś kto boi się pająków, został wrzucony do zamkniętej windy z pająkami przez najbliższą osobę.
Stałam przerażona na tym lotnisku, jak nigdy wcześniej. Inne miejsce. Zupełnie inaczej było między nami.

Wciąż słuchałam zakazów/nakazów - jesteś niedoświadczona, ja wiem lepiej.
Tego nie jedz, tego nie pij, ale ja będę jeść robaczki, bo ja mogę.
Nie bierz rzeczy, które są dla Ciebie ważne, zminimalizuj bagaż, ale ja wezmę rzeczy, które są ważne dla mnie.
Nie bierz odżywki do włosów, ale ja wezmę całą tubkę kremu do twarzy.
Nie mogłam dotknąć jego kapelusza, gdy chciałam na stole zrobić miejsce na talerze.

Czułam się, jak piąte koło u wozu, gdy mój partner nawet nie chciał sobie zrobić ze mną zdjęcia, tylko strzelał sobie selfiki, a gdy robił zdjęcie piwa, to celowo odsuwał moje rzeczy z kadru i robił tak zdjęcie, żeby mnie nie było widać ani moich rzeczy.

Nie miałam wpływu na to, co zwiedzamy, ale na każdym kroku słyszałam - ja już tutaj byłem, jesteśmy tu przez Ciebie, więc bądź wdzięczna, że tracę tutaj czas, bo gdyby nie Ty to byłbym gdzieś indziej.

Myślałam, że wieczorami będziemy snuć rozważania o życiu, chłonąć miejsce, poznawać ludzi, tymczasem patrzyłam na człowieka z nosem w telefonie przy każdym posiłku, każdego wieczora.
Czułam się niewidzialna i niepotrzebna.

Słuchałam, że sama bym sobie na takim wyjeździe nie poradziła, że jestem zbyt słaba, że nie umiem języka i jestem kobietą. Chłonęłam to, jak gąbka. Czując coraz mocniej jak bardzo jestem beznadziejna, nieudolna, zbędna.

Pod prysznicem topiłam łzy i zbierałam siły, żeby jakoś przetrwać kolejny dzień, żeby nie stracić w sobie tej umiejętności cieszenia się z drobiazgów i nadziei, że ten kolejny dzień może być piękny.

Naprawdę musiał minął niemalże cały rok, żeby dotarło do mnie, jak zbędna i pomijana była moja obecność i zrozumienie tego, że było tak, nie dlatego że jestem niewystarczająca, a po prostu dlatego, że akurat dla tego człowieka nie byłam nikim ważnym.

Blogerskie pomysły zgasły jak zapałka

Wiecie, jak to wieloletnią blogerkę przystało chciałam relacjonować nasz wyjazd. Kupiłam specjalnie nowy obiektyw do aparatu, chciałam uwieczniać piękne miejsca i chwile. Kręcić filmiki z miejscówek, w których śpimy, iście z plecakami, jedzonko, które jemy, czy miejsca, które zwiedzamy. Po powrocie miałam robić wystawę swoich zdjęć w jednej z zaprzyjaźnionych kawiarni. I zanim gdziekolwiek wyjechaliśmy to usłyszałam, że mam zostawić aparat w domu, że nie ma opcji, abym brała go ze sobą na tego typu wyjazd.
Gdy byliśmy na miejscu i zaczęliśmy kręcić jeden z filmików z mojej wizji to jedynie słyszałam: ej, ale to jest tylko do nas, nie publikuj tego nigdzie.

No właśnie, każdy mój pomysł był wyśmiewany, krytykowany, pomijany. Nagle teraz ten sam człowiek te pomysły realizuje sam ze sobą.
Najpierw siedziałam płakałam z niedowierzaniem powtarzając w swojej głowie: SERIO?
Usłyszałam mój charakterystyczny tekst na powitanie, patrzyłam na nagrania, które były absolutnym przeciwieństwem tego, co słyszałam rok temu, na tworzenie iluzji. Wspomnienia z wyjazdu wróciły bardzo wyraźnie. Rok temu wyrzuty pod moim adresem, teraz urocze filmiki z oprowadzaniem po tych samych miejscach i komentarzach, jak to tutaj można spędzać czas godzinami i się relaksować.

Potrzebowałam roku i zobaczenia, jak teraz chętnie integruje się co wieczór z ludźmi, chilluje z nimi, robi to, co ja chciałam robić z nim rok wcześniej, żeby dotarło do mnie, jak bardzo tamtego wyjazdu mnie tam nie chciał i jak ślepo wybaczałam niezbyt fajne traktowanie, słuchając: “taki jestem, akceptuj mnie”.

Uświadomiłam sobie po raz pierwszy w życiu, że naprawdę są ludzie, którzy podcinają skrzydła drugiemu człowiekowi  i zniechęcają, tylko po to, żeby kopiować inspiracje. Moje pomysły musiały być naprawdę spoko, skoro teraz tak chętnie z nich korzysta 😅

Kilkadziesiąt stron notatek z wyjazdu, kilka zmontowanych filmików ze zdjęć, które bałam się opublikować, bo przecież potwierdzałam, że to będzie tylko dla nas. Z ulgą kliknęłam dziś "usuń".
Zostawiłam kilka surowych zdjęć i nagrań. To jeden z tych filmików, który miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Chyba pierwszy raz w życiu łamię dane słowo. Ale szczerze? W tym momencie nie czuję wyrzutów, nie po tym wszystkim.

# blogger pięknie ściął jakość, zmienił format 😅 filmików na blogu nie będzie 😅#


Azja 1.0 okazała się cenną lekcją. Nigdy nie czułam się bardziej samotna, opuszczona, niechciana, jak wtedy. 10000km od domu i wszystkiego, co znajome. Psychicznie wyjazd dobijający. Podróżniczo otworzył mi oczy i uświadomił jeszcze silniej pragnienie podróży.
Cały rok unikałam tematu Azji, co dziwiło wszystkich, którzy wiedzieli, jak bardzo mi zależało na tamtej podróży. Dziś pierwszy i zarazem ostatni komentarz w tej kwestii.
Z perspektywy czasu cieszę się jedynie z wyciągniętych wniosków.

Prawdziwy podróżniczy falstart 😅

PS. Dziś w kalendarzu Przekroju - Dzień przeciwko Cenzurze Internetu 🎉

Spojrzenie z góry. Archiwum Wandy Rutkiewicz


W styczniu miałam okazję wybrać się do Muzeum Śląskiego. Tym razem swoją uwagę skupiłam na wystawie czasowej "Spojrzenie z góry. Archiwum Wandy Rutkiewicz".

Wanda Rutkiewicz z wykształcenia inżynier elektronik, wybitna polska himalaistka, a także uzdolniona fotografka. Była pierwszą kobietą, która stanęła na szczycie K2. Pierwszą Polką, która zdobyła Mount Everest. Charyzmatyczna i zdeterminowana, była pionierką w promowaniu roli kobiet w górach.

Dokumentowała swoje wyprawy, sprzedawała fotografie, przygotowywała prelekcje. Była autorką wielu artykułów i filmów dokumentalnych.

Zaginęła podczas wyprawy na Kanczendzongę.

Wystawa składa się z 35 niepublikowanych fotografii, które zostały wykonane podczas wypraw. Zdjęcia i negatywy zostały odnalezione po 30 latach od jej śmierci.

Postać Wandy Rutkiewicz poznałam przypadkowo, trafiając kiedyś w sieci na jeden z jej cytatów. 

Trochę mnie rozbawiły te podobieństwa między nami -  też skończyłam elektronikę, też lubię góry, też lubię robić zdjęcia. Co prawda nie na tak wielką skalę, jak ona, ale jednak...

Gdy tylko dowiedziałam się o tej wystawie, wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Imponuje mi jej odwaga i determinacja, a wystawa przypomniała o tym, że zdjęcia nie muszą być idealne - mogą być zaszumione, niewyraźne, ale i tak zachowują wspomnienia i to jest właśnie cała magia fotografii.

Wystawa jest dostępna w Muzeum Śląskim w Katowicach, ul. T. Dobrowolskiego 1 (przestrzeń wystaw czasowych na poziomie -4) do 23.06.2024.

Odwiedziny w ostatnie 30 dni

Zapoznaj się z aktualną Polityką Prywatności bloga Sercem & Pasją pisane Marzenia.
Korzystanie z bloga i pozostawienie komentarza jest jednoznaczne z zaakceptowaniem tej Polityki Prywatności.